Jakoś na przełomie października i listopada skorupka Saaba Sonetta została przewieziona do zaprzyjaźnionego lakiernika, który ma doprowadzić to do stanu używalności. Jak widać po samochodzie z pierwszego planu, dobrze trafiliśmy :). Sonett wygląda tu jak Sonecik, dopiero teraz dobrze widać jaki to jest mały samochodzik.



Tomek od razu wziął się do roboty i już w ciągu pierwszych kilku dni zdarł całą masę lakieru i szpachli z karoserii. Najgorszy jest lewy tylny narożnik, który musiał być kiedyś uderzony. Z tej strony szpachla jest nawalona betoniarką. Inna sprawa, że to musi tak zostać, żeby strony były symetryczne. Ale w sumie szpachla na laminacie nie przeszkadza tak, jak na stali :).



Druga strona jest w dużo lepszym stanie.



Pod srebrnym lakierem mamy oryginalny zielony kolor. Srebrny lakier jest też o tyle ciekawy, że jest metalikiem jednoskładnikowym, nie tak, jak dziś, bazą plus bezbarwnym. Malowane to było zdaje się w 1972r. Srebrny kolor nie występował fabrycznie na Sonecie. A ten zielony jest jednym z 4 zdaje się kolorów dostępnych w Saabie tylko dla Sonetta, dla żadnego innego modelu.



Domyślam się tylko, że było to sporo, sporo darcia szlifierką.



Lewa strona zdarta do szpachli.



Tu też współczuję, bo jest tu cała masa linii nadwozia, które trzeba od nowa wyprowadzić tak, żeby były takie same, jak po prawej stronie.



Ten bok jeszcze nie miał zdjętej farby.



Tył też zdarty aż do zielonego. Poprosiłem Tomka, żeby zakleił dziury na tablicę rejestracyjną, bo aż tylu nie potrzebuję :). A i tak są krzywo.



Doczyszczony i prawy bok.



I pierwszy podkład, uszczelniający laminat. Widać, że rynienki i słupki iędzy drzwiami a tylną szybką są oklejone - tego nie da się zdemontować, więc trzeba zabezpieczyć.



Tu też widać ten pierwszy podkład.



Ponieważ ten podkład ma tylko uszczelnić laminat, żeby nie wstawał przy moczeniu go szpachlą czy następnym podkładem, to jest to położone na wszystkie dziury i nierówności. Tu widać na krawędzi tylnej wydarte pęknięcie - trzeba było zeszlifować materiał aż do zdrowego, nie pękniętego miejsca.



Potem karoseria została przewrócona do góry nogami i Tomek połatał uszkodzenia wewnątrz laminatu. Tu też była cała masa pracy przy drobnych pęknięciach, rozwarstwieniach itp. W paru miejscach laminat został wzmocniony dodatkową warstwą włókna.



Przy schnięciu pomagają promienniki podczerwieni.



Korzystając z odwróconej pozycji karoserii Tomek zaczął wyprowadzać dolną część nadwozia.



Te fragmenty z obu stron wymagały wzmocnienia.



Potem wyprowadzone zostały linie nadwozia.







Po wstępnym wyprowadzeniu nadwozia położona została szpachla natryskowa.









Chyba pominąłem etap wyprowadzania na gotowo nadwozia i kładzenia ostatniej warstwy podkładu, ale aż tak się nie znam, żeby wychwycić to ze zdjęć, a też i pewnie wszystkich zdjęć nie mam :). W każdym razie nadwozie zostało wyprowadzone pod lakier i pomalowane od wewnątrz (żeby zamknąć laminat lakierem) i, po zabezpieczeniu, przyjechało do mnie.



Kilkanaście minut później nadwozie leży już na podwoziu. Pamiętna chwila. Lakierowanie w kolor zostawiliśmy na potem, bo zakładanie skorupki jest o tyle ryzykowne, że można lakier nie tylko podrapać, ale nadwozie trzeba nieco ponaciągać, żeby pasowało - co mogło doprowadzić do pęknięcia lakieru. Dlatego skorupka została w podkładzie.



Teraz ja dokończę kilka rzeczy mechanicznych i zacznę mocować nadwozie do dołu auta. Jak już będzie sztywno przykręcone, chociaż pewnie będę sporo rzeczy musiał pominąć, żeby umożliwić dokładne jego polakierowanie, to wtedy całość pojedzie znowu do Tomka nabrać kolorów. A teraz Tomek zajmuje się drzwiami i przodem.

W każdym razie po położeniu nadwozia na dół samochodu jaraliśmy się jak dzieci, tak to fajnie wygląda.