Kolejny powrót Chevroleta Camaro Mateusza do mojego garażu. W międzyczasie znowu uzbierało się części i prac, które trzeba włożyć w ten samochód. Część z tych części leży w pudle na dachu :). Na początek postawiłem Camaro na wózki i przesunąłem do ściany - dzięki temu mam więcej miejsca w garażu, a z prawej strony prawie nic nie potrzebuję robić.
Tym razem zajmiemy się układem hamulcowym i odnowieniem tylnego mostu. Zaczynam od mostu. Trzeba odkręcić wszystkie mocowania. To akurat idzie dość łatwo, bo nie tak dawno temu wszystko to odnawiałem. Aż miło się pracuje.
Zacznę od odkręcenia śrub mocujących resor z tyłu. Trochę w tym przeszkadza wydech, więc częściowo muszę go zdemontować.
Potem odkręciłem stabilizator i mocowania mostu.
Mogłem już opuścić resor na ziemię. Samochód jest już podparty kobyłkami, a most w tym momencie nadal leży na wózkach, żeby łatwo go było wyciągnąć spod spodu. Amerykanie lubią, jak wszystko waży duuuużo funtów.
Obydwie strony odkręcone, łącznie z amortyzatorami.
Odkręciłem wał napędowy od mostu.
Rurkami hamulcowymi też się zajmę, ale nie w tej chwili. Ponieważ nic się nie chciało dać odkręcić, musiałem je poprzecinać. Blaszka, do której jest przykręcony elastyczny przewód hamulcowy, powinna być na stałe zamocowana na obudowie mostu, ale tu lata luzem. A jednym z powodów wyciągania mostu jest to, że ten czerwony kolor po prawej mocno widać spod spodu samochodu i źle to wygląda :).
Chciałem zostawić most na wózkach, ale niestety za wysoko to wszystko było i nie chciało przejść pod samochodem. Musiałem zdjąć koła.
Ale i tak tego nie dźwigałem. Trzeba sobie jakoś radzić :).
Most ogólnie nie wygląda tak źle, dopóki nie zaczniemy mu się przyglądać... Trochę zapyziały, środek bez sensu czerwony, pogięte rurki hamulcowe...
Otworzyłem pokrywę mechanizmu różnicowego. Olej nawet byłby w miarę ok, gdyby nie sporo opiłków i grudek, które razem z nim wyleciały. Coś jest nie tak.
No to już widzę, co jest złego. Pin, przechodzący przez satelitki jest obrócony. Powinna przez niego przechodzić na wylot śruba, której łepek jest po prawej stronie.
Tyle udało mi się wykręcić. Śruba ma długość ok7cm 3 cale, więc to, co wykręciłem to trochę za mało.
Po wykręceniu śruby ten wałek powinien się wysunąć dość lekko z obudowy mechanizmu różnicowego. Tu musiałem go wybijać młotkiem, co nie jest łatwe, jak wybić trzeba od środka. Wałek powinien być na całej długości jednakowej średnicy, tu widać, jak mocno jest wydarty. Przynajmniej wiem, skąd są opiłki. Ktoś tu za dużo razy palił laka... Mateusz zeznaje, że to nie on, tylko poprzedni właściciel :).
Po wyjęciu wałka można wsunąć do środka półosie i wyjąć z nich klipsy zabezpieczające. Wtedy półosie wychodzą na zewnątrz. W hamulcach wszystko tak, jak je zostawiliśmy jakiś czas temu. To się trochę zmieni. Łożyska półosi też są do wymiany, tego zawczasu Mateusz nie kupił, więc musi zorganizujemy to jakoś na szybko.
Póki co hamulce zdejmuję jako zestaw.
Potem odkręciłem kosz satelit i wyąłem go z mostu. Z przodu odkręciłem nakrętkę wałka ataku i zdjąłem flanszę wału.
Most rozłożony. Z tych wszystkich części w zasadzie tylko obudowa się do czegoś nadaje. Łożyska są zużyte (pewnie częściowo przez smarujące je opiłki), przekładnia pokaleczona opiłkami, mechanizm różnicowy pozacierany. Najciekawsze jest to, że nie dawało to żadnych objawów podczas jazdy. A jeszcze śmieszniejsze jest to, że mimo, że jet to zupełna niespodzianka, to Mateusz i tak ma wszystkie te części nowe - przełożenie chciał zmienić tak czy inaczej, a mechanizm różnicowy kupił już ze szperą, w zestawie z nowymi łożyskami. Dlatego nawet nam nie szkoda tych części.
Potem już nie ja, a właściciel zajął się rozłożeniem hamulców. Amerykanie potrafią sporo rzeczy uprościć do granic możliwości, ale akurat sprężynki w hamulcach bębnowych się do tych uproszczeń nie zaliczają. Może inżynier, który to projektował, miał płącone od sprężyny, bo dostał w łapę od ich producenta?
Mateusz rozłożył to wszystko na części i przygotował do odnowienia. Miał też wcześniej kupione zestawy montażowe, więc od razu porównał co jest z nowych części.
A to zostało w misce po zlaniu oleju. Ośka satelit i kawałki kół zębatych...
Tym razem zajmiemy się układem hamulcowym i odnowieniem tylnego mostu. Zaczynam od mostu. Trzeba odkręcić wszystkie mocowania. To akurat idzie dość łatwo, bo nie tak dawno temu wszystko to odnawiałem. Aż miło się pracuje.
Zacznę od odkręcenia śrub mocujących resor z tyłu. Trochę w tym przeszkadza wydech, więc częściowo muszę go zdemontować.
Potem odkręciłem stabilizator i mocowania mostu.
Mogłem już opuścić resor na ziemię. Samochód jest już podparty kobyłkami, a most w tym momencie nadal leży na wózkach, żeby łatwo go było wyciągnąć spod spodu. Amerykanie lubią, jak wszystko waży duuuużo funtów.
Obydwie strony odkręcone, łącznie z amortyzatorami.
Odkręciłem wał napędowy od mostu.
Rurkami hamulcowymi też się zajmę, ale nie w tej chwili. Ponieważ nic się nie chciało dać odkręcić, musiałem je poprzecinać. Blaszka, do której jest przykręcony elastyczny przewód hamulcowy, powinna być na stałe zamocowana na obudowie mostu, ale tu lata luzem. A jednym z powodów wyciągania mostu jest to, że ten czerwony kolor po prawej mocno widać spod spodu samochodu i źle to wygląda :).
Chciałem zostawić most na wózkach, ale niestety za wysoko to wszystko było i nie chciało przejść pod samochodem. Musiałem zdjąć koła.
Ale i tak tego nie dźwigałem. Trzeba sobie jakoś radzić :).
Most ogólnie nie wygląda tak źle, dopóki nie zaczniemy mu się przyglądać... Trochę zapyziały, środek bez sensu czerwony, pogięte rurki hamulcowe...
Otworzyłem pokrywę mechanizmu różnicowego. Olej nawet byłby w miarę ok, gdyby nie sporo opiłków i grudek, które razem z nim wyleciały. Coś jest nie tak.
No to już widzę, co jest złego. Pin, przechodzący przez satelitki jest obrócony. Powinna przez niego przechodzić na wylot śruba, której łepek jest po prawej stronie.
Tyle udało mi się wykręcić. Śruba ma długość ok
Po wykręceniu śruby ten wałek powinien się wysunąć dość lekko z obudowy mechanizmu różnicowego. Tu musiałem go wybijać młotkiem, co nie jest łatwe, jak wybić trzeba od środka. Wałek powinien być na całej długości jednakowej średnicy, tu widać, jak mocno jest wydarty. Przynajmniej wiem, skąd są opiłki. Ktoś tu za dużo razy palił laka... Mateusz zeznaje, że to nie on, tylko poprzedni właściciel :).
Po wyjęciu wałka można wsunąć do środka półosie i wyjąć z nich klipsy zabezpieczające. Wtedy półosie wychodzą na zewnątrz. W hamulcach wszystko tak, jak je zostawiliśmy jakiś czas temu. To się trochę zmieni. Łożyska półosi też są do wymiany, tego zawczasu Mateusz nie kupił, więc musi zorganizujemy to jakoś na szybko.
Póki co hamulce zdejmuję jako zestaw.
Potem odkręciłem kosz satelit i wyąłem go z mostu. Z przodu odkręciłem nakrętkę wałka ataku i zdjąłem flanszę wału.
Most rozłożony. Z tych wszystkich części w zasadzie tylko obudowa się do czegoś nadaje. Łożyska są zużyte (pewnie częściowo przez smarujące je opiłki), przekładnia pokaleczona opiłkami, mechanizm różnicowy pozacierany. Najciekawsze jest to, że nie dawało to żadnych objawów podczas jazdy. A jeszcze śmieszniejsze jest to, że mimo, że jet to zupełna niespodzianka, to Mateusz i tak ma wszystkie te części nowe - przełożenie chciał zmienić tak czy inaczej, a mechanizm różnicowy kupił już ze szperą, w zestawie z nowymi łożyskami. Dlatego nawet nam nie szkoda tych części.
Potem już nie ja, a właściciel zajął się rozłożeniem hamulców. Amerykanie potrafią sporo rzeczy uprościć do granic możliwości, ale akurat sprężynki w hamulcach bębnowych się do tych uproszczeń nie zaliczają. Może inżynier, który to projektował, miał płącone od sprężyny, bo dostał w łapę od ich producenta?
Mateusz rozłożył to wszystko na części i przygotował do odnowienia. Miał też wcześniej kupione zestawy montażowe, więc od razu porównał co jest z nowych części.
A to zostało w misce po zlaniu oleju. Ośka satelit i kawałki kół zębatych...