To już 7 ford w mojej historii...
Zaczęło się od poczęcia mojego drugiego dzieciaczka. Przekonałem żonkę, że Honda Civic 3d nie jest zbyt dobra do wożenia takiej ilości szczęścia, co w sumie było łatwe od kiedy moja Kasia przestała się mieścić na tylnym siedzeniu ze względu na wielkość brzucha... A jeszcze pozostawała kwestia upychania wózka dziecięcego (a w niedalekiej przyszłości dwóch) do mikrobagażnika...
Jednocześnie narasta we mnie strach przed naszym kochanym państwem prawa i jego projektem podatku ekologicznego... Bo już wiedziałem, że w Polsce nie ma co szukać problemu prawnego oblepionego rdzą. Znalazłem fajne kombi 2.3GL, ale się okazało, że było lakierowane, no i że w tym samym miejscu stoi 2.8i Ghia... Wszystko fajnie, ale zaczęły się schody.
Kolega polecił mi gościa sprowadzającego samochody (ale nie chowam urazy). Jechał ten koleś akurat do niemiec, więc się umówiłem, że przywiezie i grandzię. Pytałem, czy dać kasę - nie, nie trzeba, założę, w środę będę już z wozem (mówił w niedzielę).
Potem brak jakiegokolwiek odzewu, aż w czwartek dzwoni jego żona, że "źle się zrozumieliśmy". !@#$%^&*() to chyba w innej rozmowie brałem udział, no ale trzeba było robić dobrą minę do złej gry... A koleś przestał odbierać telefony. Nie ma to jak odpowiedzialność za to co się robi...
W następnym tygodniu przygotowałem umowę, dałem kasę i zacząłem się denerwować jeszcze bardziej. Znowu wyjechał ten koleś w niedzielę z obietnicą pojawienia się w środę. W czwartek dzwoni dopiero z niemiec, że ogląda samochód (mimo, że zapewniali mnie, że już poprzednio to zrobili?). Ok, zatwierdzony, ładuj i wracaj. I znowu głuchy telefon aż do niedzieli, gdy odbiera znów jego żona (? jak to, przecież ona nie jechała!?!?) i mówi, że mają awarię, jeszcze w niemczech poszło sprzęgło, teraz znowu, będą we wtorek. We wtorek znów mówi, że w czwartek. W czwartek że w piątek już wyjazd. Wreszcie w sobotę wieczorem mówią, że już kierowca (?, kolejna zmiana ze strachu przed spojrzeniem w oczy oszukanemu klientowi) dojeżdża. Nieprzespana noc z nerwów i awantura rano "a o ssso chozi?". Ano kierowca stwierdził, że spać mu się chce... dojechał dopiero na tydzień później.
Nie ma co, ciekawi ludzie. Ani razu nie zadzwonili, każdą informację wydzierałem pazurami i kolega dzwonił równolegle w swojej sprawie i dyskretnie badał, czy to prawda co mówią... Piszę to jako swego rodzaju przestrogę.
Na szczęście wszystko skończyło się ok, samochód okazał się dobrą bazą, naprawdę nieźle wyposażonym. Praktycznie wszystko, co montowali w granadzie jest w tym aucie.
Z tego co udało mi się wydedukować, to jestem jej czwartym właścicielem, pierwszym w Polsce oczywiście.
Aha, co do żony, bo w sumie dla niej ten samochód :) - podoba się, tylko przerażona jego wielkością, jak ona tym ma parkować? Poza tym szkoda jej hondy, taki fajny, kobiecy samochodzik... Ale przekonuje się do drzwi z tyłu, no i wielkości bagażnika. Nie ukrywam, że gadżety i posmak luksusu wpływają na jej pozytywne zdanie o grandzi w sporym stopniu...
Tylko ten kolor... Klątwa srebrnego, czy co? W sumie odróżnię od drugiej mojej granady, choćby po ilości drzwi, ale dwa srebrne?
Miłe zdziwienie - średnie miejskie spalanie utrzymuje się na poziomie 13-13,5 litra/100km. Bardzo miłe.
Czeka na włożenie skrzynia A4LD od forda Scorpio, okazuje się, że swap jest naprawdę nietrudny.
Tak wyglądała po zakupie.